utf

#p@@#

Your IP: 3.137.174.253


empty

ZA ILE I GDZIE KUPIĆ BILETY NA ASSECO?

Przedstawiamy szczegółowe informacje dotyczące cen biletów oraz miejsc, w których nabywać można wejściówki na sobotnie starcie Śląska z Asseco Gdynia. Ostatnie w tym roku kalendarzowym koszykarskie święto w hali Orbita rozegrane zostanie 30 listopada o godzinie 19:30.

Ceny biletów na mecz WKS Śląsk Wrocław – Asseco Gdynia (30.11.2013, godz. 19:30):

PRZEDSPRZEDAŻ: 

- Kategoria I- sektory brązowe – 30 zł (bilet normalny), 25 zł (bilet ulgowy)

- Kategoria II- sektory żółte – 25 zł (bilet normalny), 20 zł (bilet ulgowy)

- Kategoria II- sektory żółte – bilet rodzinny (2 dorosłych+ jedno dziecko (do lat 16) ) - 51 zł.

- Kategoria II- sektory żółte – bilet rodzinny (2 dorosłych+ dwoje dzieci (do lat 16) ) - 52 zł.

- Sektory zielone – 10 zł (bilet normalny), 5 zł (bilet ulgowy)

W DNIU MECZU W KASACH, BILETY SPRZEDAWANE BĘDĄ O 5 ZŁ DROŻEJ (RODZINNE SĄ O
10 ZŁ DROŻSZE)

Bilety można nabywać:

- od poniedziałku do piątku w godzinach 10:00-17:00 w siedzibie klubu WKS Śląsk Wrocław- Hala „Kosynierka”, ul. Mieszczańska 11

- w dniu meczu, tj. 30.11. w kasach basenowych przy Hali „Orbita” przy ulicy Wejherowskiej 34, od godziny 17:30

Bilety można nabywać także przez całą dobę na stronie kupbilet.pl oraz we wszystkich punktach sprzedaży strony kupbilet.pl w dniach i godzinach ich otwarcia, a także w punktach STS we Wrocławiu oraz salonach Empik.

Więcej informacji pod nr. tel. 71 798 10 50

ŻYCIE NAJMŁODSZEGO NIE JEST ŁATWE – WYWIAD Z JAKUBEM PARZEŃSKIM

- Muszę przyznać, iż rola najmłodszego w zespole nie jest łatwa – często zdarza mi się robić rzeczy, których po prostu nie chcę wykonywać. Czekam, aby w drużynie pojawił się ktoś młodszy – szczerze przyznaje najmłodszy w zespole Jakub Parzeński. Zapraszamy do wywiadu z naszym wychowankiem.

"Parzyk" potrafi kończyć akcje z góry, fot. Norbert Bohdziul



Jesteś wychowankiem Śląska Wrocław, spędziłes 2 lata swojego życia we Włoszech. Opowiedz od czego to wszystko się zaczęło?

Nie da się ukryć, iż poszedłem w ślady Ojca – Dariusza Parzeńskiego, wielokrotnego medalisty Mistrzostw Polski oraz byłego reprezentanta naszego kraju. W wieku 5 czy 6 lat, kiedy mój tato grał w Pruszkowie, byłem na jego każdym treningu, gdzie na bocznym koszu, odbywałem swoje pierwsze “treningi“. Pamiętam sytuację, kiedy nie poszedłem na jeden z nich, potrafiłem płakać przez parę godzin, tak bardzo chciałem grać w basket (śmiech). Kiedy zacząłem chodzić do podstawówki, we Wrocławiu, zacząłem ćwiczyć u trenera Olesiewicza, w mini-koszykówce.

Następnie musiałem wrócić do Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie nastąpił rozbrat z basketem, spowodowany moimi problemami z piętami, ledwo mogłem chodzić… Poradziłem sobie z tą kontuzją i wyjechałem na rok do Słupska. Był to bardzo ważny okres w moim życiu, zdobyłem z tym klubem mistrzostwo Pomorza, występowaliśmy w turniejach międzynarodowych. Potem przyszedł czas gimnazjum, najgorszy okres w moim koszykarskim życiu, poprzez kontuzje – martwicę kolan, nie mogłem grać w basket.

Jak się wtedy czułeś?

- Pamiętam, że przechodziłem wtedy przez najtrudniejszy okres w moim życiu. Myślałem nawet o tym, żeby skończyć z koszykówką. Dokładnie zapadła mi w pamięć sytuacja, kiedy zdecydowałem się o tym powiedzieć mojemu tacie. Jechaliśmy wtedy autem, kiedy zebrałem się na odwagę i zacząłem temat, wysłuchałem około dwudziesto minutowy wykład, po którym bardzo szybko porzuciłem tą myśl (śmiech).

Co było potem?

- Wróciłem do Wrocławia, do zespołu Śląska, gdzie pod swoje skrzydła wziął mnie trener Grudniewski, któremu jeszcze raz dziękuje za wszystko co dla mnie zrobił. Ukształtował mnie od podstaw, nauczył mnie dyscypliny. Poprzez to, iż mieszkałem w internacie, musiałem się usamodzielnić. Wiele nauczył mnie ten okres mojego życia. Stałem się prawdziwym mężczyzną (śmiech).

Te wakacje spędziłeś w Nowym Yorku, odbywałeś treningi w Pro Hoops Academy. Co możesz o nich powiedzieć? Jak wygląda taki camp?

- Napewno wiele się tam nauczyłem, pomimo iż odbyłem jedynie piętnaście jednostek treningowych, każda z nich trwała około 90 minut. Napewno otworzył mi oczy na różne sposoby pracy nad sobą, niektórych z ćwiczeń tam wykonywanych nigdy wcześniej nie widziałem. Dzięki temu, iż były to treningi indywidualne, wyeliminowałem moje małe błędy, a jak dobrze wiesz, to właśnie te kruczki, detale, pozwalają ci się piąć w górę. Uświadomiłem sobie również jak ważna jest dieta, regeneracja po treningu – ten wyjazd zmienił lekko mój pogląd na koszykarski styl życia. Jestem z niego bardzo zadowolony.

Nikola i Parzyk podczas meczu z AZS-em Koszalin, fot. Norbert Bohdziul



A jak oceniasz Stany Zjednoczone jako kraj, nie z koszykarskiego punktu widzenia. Nowy York uważany jest za stolicę świata, jak się czułeś w tak ogromnym mieście?

- Powiem szczerze, że w momencie kiedy wysiadłem pierwszy raz z metra na Times Square i zobaczyłem te wszystkie telebimy, ten zgiełk na ulicach, hałas, pomyślałem sobie – gdzie ja jestem? (śmiech) Wszyscy ludzie byli tacy zadowoleni, z racji na mój wzrost wiele osób podchodziło, robiło sobie zdjęcia – jest zupełnie inaczej niż w Polsce.  Z drugiej strony, widać tą pogoń za karierą, ten wyścig szczurów, wszyscy się gdzieś śpieszą, na ulicach ogromne korki. Jednak wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej (śmiech).

2 lata swojej kariery spędziłeś we Włoszech. Jak wspominasz ten czas, czy wyjazd wyszedł Ci na dobre? Polecasz młodym adeptom wyjazd za granicę?

- Tutaj tak naprawdę decyduje indywidualne podejście każdego zawodnika. Jeśli czują się na siłach i chcą spróbować czegoś nowego, to na pewno jest to dobra droga. Nie tylko koszykarsko zyskujesz dzięki takiemu wyjazdowi, bo poznajesz też nowych ludzi, nową kulturę, nowe zachowania czy język. Wiele się dzięki temu uczysz życiowo. Wiesz, ja tak naprawdę byłem szczęściarzem, że dostałem taką okazję, więc musiałem z niej skorzystać. Jeśli chodzi o mój koszykarski postęp, na pewno poszedłem do przodu. Trenowałem z pierwszym zespołem, grałem w jednej z niższych lig włoskich. Nie jestem do końca zadowolony z minut jakie dostawałem, ale patrząc na całokształt wyjazdu, cieszę się, iż podjąłem taką decyzje.

Jak to jest po takiej przygodzie wrócić do naszego kraju?

- Szczerze powiem, że przyzwyczaiłem się trochę do makaronu czy pizzy (śmiech). Tak jednak potoczyło się moje życie, że jestem teraz we Wrocławiu. Tak jak już wspominałem, jeśli wrócić do polski, to gdzie? – tylko do Śląska!

Wielu osobom może się wydawać, iż życie koszykarze jest usłane samymi różami. Treningi, co weekend mecz, wszyscy Cię znają, dziewczyny chcą się z Toba umawiać. Jak jest naprawdę?

- Dzień każdego zawodnika jest inny, ja dodatkowo studiuje dziennie na AWF-ie – kierunek Manager Sportu –  także mam bardzo mało czasu. Jest to, odpukać, pewne zabezpieczenie w razie jakiejś kontuzji. Około ósmej rano pobudka, o dziewiątej rano jestem juz na sali, ponieważ trzydzieści minut później zaczynamy trening. Nieraz trwa on aż od 2,5 do 3 godzin. Około godziny 13:30 jestem z powrotem w domu, jem porządny obiad. Mam chwilę dla siebie i na 18:00 jest kolejny trening. Po nim wracam do domu, przyznaję iż często jestem wyczerpany, spędzam trochę czasu z dziewczyną i mniej więcej o 23:00 kładę się spać. Jak widzisz nie ma lekko (śmiech).

Jakub Parzeński w walce z Nikola Jefticiem, fot. Marcin Karczewski



Kiedy masz już chwilę wolnego, co wtedy robisz?

- Mój wolny czas najbardziej lubię spędzać z dziewczyną, która bardzo kocham i cieszę się, że dane mi było ją poznać.  Uwielbiam z nią spacerować, wyjść do kina czy na obiad. Jeśli nie jestem z nią, zazwyczaj gram na Playstation w NBA2k14, Fife 2014 czy GTAV.

Masz jakieś marzenia?

- Chyba standardowo – zagrać w najlepszej lidze świata, czyli w NBA. Moim  ulubionym zespołem są LA Lakers, mógłbym być drugim Pau Gasolem (śmiech).

Postawiłeś sobie jakieś cele na ten sezon?

- Chcę ciężko pracować i zdobyć ze Śląskiem medal. Zależy mi na tym, żeby stawać się coraz lepszym zawodnikiem. Wierzę, iż dzięki mocnym treningom będe w stanie te cele osiągnąć – zarówno indywidualne jak i zespołowe.

Jak to jest być najmłodszym w zespole? Masz jakieś specjalne zadania?

- Muszę przyznać, iż nie jest to zbyt łatwa rola, często zdarza mi się robić rzeczy, których poprostu nie chcę wykonywać. Pomagam maserowi, rozlewam napoje i inne… Byłem jednak tego świadom i nie narzekam. Czekam, aby pojawił się ktoś młodszy…(śmiech).

Rozmawiał Michał Urbańczyk

RZUT OKA: ZIELONA GÓRA ZA WYSOKA

Śląsk Wrocław we własnej hali tym razem musiał uznać wyższość przeciwników. Do Wrocławia przyjechał Stelmet i pokazał, że nawet grając bez najlepszego strzelca potrafi pokonać gospodarzy 82-74. Przedstawiamy kluczowe statystyki, fakty i ciekawostki.

FAKT: Niedzielny mecz był pojedynkiem najbardziej utytułowanego zespołu w Polsce z aktualnym mistrzem kraju. Stelmet wygrał czwarty mecz z rzędu, a dla Śląska była to druga z kolei porażka w Tauron Basket Lidze.

ZAWODNICY: Paweł Kikowski pokazał, że nie jest tylko i wyłącznie zawodnikiem czwartej kwarty. Grał wspaniale od początku meczu, brał na siebie ciężar gry w ataku i starał się jak mógł utrudniać życie najlepszemu strzelcowi gości, Christianowi Eyendze. Kikowski był najskuteczniejszym koszykarzem na boisku. Zdobył 22 punkty (6/12 z gry, 7/8 z linii osobistych), miał 4 zbiórki, 3 asysty i 2 przechwyty.  Na wyróżnienie zasłużył także Dominique Johnson, który z 15. punktami był drugim strzelcem Śląska. Wprawdzie nie trafiał trójek (1/7), ale często i skutecznie rzucał osobiste (6/6). Kiedy Kiko odpoczywał, to właśnie on starał się brać odpowiedzialność i podejmować rzutowe decyzje.

Paweł Kikowski, fot. Norbert Bohdziul



Pod nieobecność Przemysława Zamojskiego najwięcej punktów (20) dla Stelmetu zdobył były gracz NBA, Christian Eyenga,który miał wiele okazji do gry 1 na 1 z niższym Kikowskim, Maleseviciem czy Mroczkiem-Truskowskim. Pod koszami dzielił i rządził, wrocławianie nie potrafili go zatrzymać. Dodatkowo był niesamowicie skuteczny. Spudłował tylko raz, przy próbie rzutu za trzy. 3 bloki, 6 zbiórek, 2 przechwyty i tyle samo asyst również przemawiają same za siebie. Niski skrzydłowy z Kongo dostał wielkie wsparcie od rezerwowych. 13 punktów rzucił wychowanek Śląska Wrocław, Kamil Chanas, tyle samo zdobyłErving Walker (drugi najniższy gracz ligi – 173 cm), 10 dołożył Aaron Cel. Tempo gry kontrolował pierwszy rozgrywający, Łukasz Koszarek – 5 asyst, 8 punktów i 6 zbiórek.

USŁYSZANE: „Wygraliśmy i to jest najważniejsze. Śląsk się postawił i walczył, nie mogliśmy odskoczyć na dużą liczbę punktów, ale kontrolowaliśmy wynik.” – Kamil Chanas

STATYSTYKA-KLUCZ: Ławka Śląska Wrocław vs rezerwowi Stelmetu 14-39. Skuteczność rzutów z gry: Śląsk – 39,1%; Stelmet – 50%.

PUNKT ZWROTNY: Dwunastopunktowa seria Stelmetu z drugiej kwarty, bezpośrednio po wyjściu Śląska na jednopunktowe prowadzenie. 12 oczek bez odpowiedzi doprowadziło do wyniku 41-30 dla zespołu z Zielonej Góry.

NA PLUS: Atakowanie tablic i walka o zbiórki. Śląsk z pełną determinacją starał się ponowić każdą nieskuteczną akcję ofensywną oraz zastawić bronioną deskę. WKS zebrał 9 piłek w ataku. Na to samo pozwolił przeciwnikowi tylko 4 razy. Koszykarze Lazicia przegrali statystykę zbiórek 30-31, ale jest to tylko skutek 50 procentowej skuteczności rzutów z gry Stelmetu. Szczególnie aktywni w tym aspekcie gry byli: Sulima (7), Gabiński (6), Gibson (5) i Kikowski (4). Krzysztof Sulima zebrał piłkę nawet po swoim niecelnym rzucie osobistym, co na parkietach całego świata zdarza się niezwykle rzadko.

DO POPRAWY: Mało agresywni i skuteczni podkoszowi w grze 1 na 1, zarówno w ataku, jak i w obronie. Wysocy gracze Śląska zdobyli razem 12 punktów, znów często pudłując proste rzuty. Po drugiej stronie boiska pozwolili rywalom na 45 oczek (w tym 20 skrzydłowego Eyengi, który jednak większość rzutów trafiał z trumny lub stref tuż za polem trzech sekund). Wyraźnie brakuje centra lub silnego skrzydłowego, na którego mogły by być grane akcje, i na którym można by oprzeć część gry Śląska Wrocław. Indywidualne akcje tyłem do kosza to wciąż poważny problem WKS-u.

Wrocławianom znów zabrakło siły pod koszem, fot. Norbert Bohdziul



DOBRY RUCH: Wrocławianie do końca wierzyli w możliwość zwycięstwa. Grali z pełnym zaangażowaniem i determinacją. Wola walki była wielka od samego początku niedzielnego spotkania. Kikowski większość punktów zdobył przecież  z rozciętym czołem. Ciekawy pomysł z jednoczesnym przebywaniem na parkiecie pięciu Polaków. Należy również pochwalić skuteczność z linii osobistych – 17/19. Na początku meczu pozytywne efekty przynosiły akcje Malesevicia, w których Serb w pojedynkę starał się ograć obrońcę, a obwodowi gracze czekali w rogach przygotowani do ewentualnego rzutu.

ZŁE ZACHOWANIE: Mocno dyskusyjny pomysł z ustawieniem w trzeciej kwarcie Kikowskiego na pozycji nr 3. Niższy o 8 cm zawodnik Śląska musiał kryć mierzącego 201 cm Eyengę, co parę razy skończyło się łatwymi koszami Kongijczyka. Za indywidualną postawę minus należy się Kevinowi Thompsonowi. Amerykanin przebywał na boisku 6 minut i 43 sekundy. Przez ten czas zdążył 5 razy sfaulować rywali.

USŁYSZANE II: „Nie trafialiśmy łatwych rzutów, ja sam spudłowałem trzy razy spod kosza. Brakowało nam konsekwencji i w ataku, i w obronie, gdzie zostawialiśmy strzelców na wolnych pozycjach.”  – Krzysztof Sulima

WOKÓŁ PARKIETU: Derbowy mecz przeciwko aktualnym mistrzom Polski przyciągnął na trybuny wielu kibiców Śląska. Dopisali także fani Stelmetu, którzy licznie przybyli do Wrocławia, zapełniając prawie dwie trybuny Hali Orbita. Dzięki gromkiemu dopingowi sporej liczby gardeł, mecz rozgrywał się w głośnej atmosferze żywiołowego kibicowania. Była długa, trójkolorowa flaga, było konfetti. Drugi raz pokazały się także „Tauronki”, wymachujące flagami w przerwach. Tradycją jest już pozdrawianie Macieja Zielińskiego przez kibiców fan klubu z Mieszczańskiej, którzy mają swoje miejsce na trybunie K.

Oryginalnością znów popisały się tancerki Śląska. W pierwszej połowie zrezygnowały z adidasów na rzecz…butów na obcasie. Zastanawia tylko, jak mogą rytmicznie ruszać się przy dudniącej muzyce. Nagłośnienie w Orbicie wciąż pozostawia wiele do życzenia.

PODSUMOWANIE:  Widać było różnicę klas obu zespołów. Śląsk niezwykle się starał, za co trzeba oddać mu honory, ale koszykarsko lepszy był Stelmet, który przez 30 min (od drugiej kwarty) w pełni kontrolował wynik meczu. Nie do powstrzymania był były zawodnik NBA, Christian Eyenga. Spora rotacja w zespole Mihailo Uvalina pozwoliła pokazać się z dobrej strony prawie wszystkim zawodnikom Zielonej Góry. Nie grał, oszczędzany na Euroligę, najlepszy strzelec – Przemysław Zamojski – którego jednak udanie zastąpili zmiennicy. Ławka Stelmetu zdobyła aż 39 punktów. Rezerwowi Śląska odpowiedzieli tylko 14 oczkami. W drużynie Lazicia świetny był Kikowski, pomagał mu Johnson, ale to było za mało na lidera Tauron Basket Ligi, który z Wrocławia wywiózł ośmiopunktowe zwycięstwo.

USŁYSZANE III: Był to dla nas trudny i twardy mecz. Nie mogliśmy skorzystać ze wszystkich zawodników, ponieważ w tygodniu mieliśmy problemy z kontuzjami. Na treningach mieliśmy prawdziwy szpital. Nie byliśmy odpowiednio cierpliwi, graliśmy dobrze przez 20, może 25 minut. Zaprezentowaliśmy się bardzo słabo w ataku.” – Milivoje Lazić

KOLEJNE MECZE: Następny mecz w TBL Śląsk zagra z Asseco Gdynią 30 listopada o 19.30 w Orbicie. Grudzień to seria wyjazdowych spotkań. Najpierw WKS pojedzie do Zgorzelca, potem do Sopotu, a skończy meczami w Koszalinie i Włocławku. Koszykarze Śląska do Wrocławia wrócą dopiero w nowym roku.

Błażej Organisty

ŚLĄSK JAK PIĘŚCIARZ BEZ KOŃCZĄCEGO UDERZENIA

Koszykarze Śląska nie dali rady mistrzom Polski z Zielonej Góry przegrywając po zaciętym przez ponad 30 minut meczu 74:82. Ambitnie grający wrocławianie gonili Stelmet niemal przez całe spotkanie, lecz ciosu, który pozwoliłby im zbliżyć się na 1 kosz, zadać nie zdołali.

Paweł Kikowski znów był liderem Śląska, fot. Norbert Bohdziul



- Był to zacięty mecz, ponieważ do Wrocławia przyjechaliśmy bezpośrednio po trudnym spotkaniu z Bayernem Monachium. Najważniejsze jest samo zwycięstwo, nie styl jego osiągnięcia. Nie chcę mówić, że było to bardzo łatwe, ale prawie bez przerwy mieliśmy kontrolę nad meczem – słowaMihailo Uvalina, trenera przyjezdnych, doskonale odwzorowują to, co działo się na parkiecie podczas niedzielnego spotkania Śląska Wrocław przeciwko gościom z Zielonej Góry.

Wrocławianie nie pozwolili rywalom na zbudowanie wysokiej przewagi punktowej, raz nawet prowadzili przez moment dwoma punktami w drugiej kwarcie, ale kiedy tylko zmniejszali nieco dystans do przeciwnika, ten wzmacniał obronę, grał skuteczniej w ataku (50% z gry) i znów oddalał się na bardziej bezpieczną odległość.  Gospodarzom nie można odmówić woli walki i zaangażowania, ale mecz wygrała drużyna wyraźnie mocniejsza, lepiej przygotowana taktycznie i posiadająca w składzie bardziej efektywnych tego wieczoru zmienników.

Początek meczu był bardzo zacięty i wyrównany. Pierwszą kwartę Śląsk przegrał tylko dwoma punktami. Przedmeczowym kluczem do nawiązania równorzędnej walki z liderem Tauron Basket Ligi miała być obrona i Śląsk agresywną od samego początku postawą w defensywie pokazał, że to nie będzie łatwa przeprawa dla aktualnych mistrzów Polski. Bardzo dobrze w zawody wszedł Radosław Hyży, który dwoma przechwytami i udaną akcją pod koszem przeciwnika dał kolegom impuls i energię do boju. Znakomicie zaczął też Kikowski, który wziął na siebie ciężar gry. Pomimo tego, że szybko musiał na chwilę opuścić parkiet, a po powrocie grał z zabandażowaną głową, rzucił w pierwszej kwarcie osiem punktów. Po pierwszych 10 minutach Stelmet prowadził minimalnie, bo równo z końcową syreną trafił Erving Walker.

Kolejny świetny występ zaliczyły za to Cheerleaders Wrocław, fot. Norbert Bohdziul



Im dłużej trwało to spotkanie, tym wrocławianie nie mieli odpowiedzi w szczególności na zagrania Christiana Eyengi, który pokazał szeroki repertuar podkoszowych manewrów. Jedną z akcji skończył wsadem, czym przypomniał kryjącemu go przez większą część meczu Kikowskiemu, że koszykówki uczył się przecież w najlepszej lidze świata. Były zawodnik Cleveland Cavaliers, LA Lakers i Orlando Magic rzucił 20 punktów na prawie 90-procentowej skuteczności z gry. Eyenga świetnie grał także w obronie – trzy razy zablokował przeciwników, miał sześć zbiórek i dwa przechwyty – słowem, był MVP całego meczu.

Mimo świetnej gry skrzydłowego Stelmetu, Śląsk ciągle pozostawał w grze, choć przeżywał niemałe problemy w ataku. Ucichł Kikowski, a nikt inny nie specjalnie odważył się przejąć odpowiedzialności za wynik. Kikowskiemu (22 punkty – najwięcej w meczu) próbował pomóc tylko Dominique Johnson, który w trzeciej kwarcie zdobył dla Śląska 7 punktów z rzędu. Oprócz tego Śląsk starał się przenieść grę bliżej kosza, ale często nie potrafił zamienić dobrych pozycji na punkty, na co po meczu narzekał Krzysztof Sulima: - Nie trafialiśmy łatwych rzutów, ja sam spudłowałem 3 razy spod kosza. Brakowało nam konsekwencji i w ataki, i w obronie, gdzie zostawialiśmy strzelców na wolnych pozycjach.

DJ znów zaliczył efektowny wsad, fot. Norbert Bohdziul



Mecz rozgrywany był w szybkim tempie, szczególnie, gdy na parkiecie przebywał Danny Gibson i drugi rozgrywający Zielonej Góry, mierzący 173 cm, Erving Walker (13 punktów). Śląsk wciąż walczył i mocno się starał, ale starania to czasami za mało. Ewidentnie brakowało zawodnika podkoszowego, który mógłby zagrać kilka akcji jeden na jeden w trumnie. W poprzednich meczach próbował robić to chociażby Nikola Malesević, ale teraz taki wariant wykluczyło to, że pilnowali go wyżsi i fizycznie silniejsi od niego zawodnicy. Nie pomogło również 5 fauli Kevina Thompsona, który musiał zejść z boiska już w drugiej minucie trzeciej kwarty, w której to popełnił czwarte i piąte indywidualne przewinienie.

Na pomeczowej konferencji trener Lazić narzekał na kontuzje: – W ostatnim tygodniu mieliśmy na treningach prawdziwy szpital.

– Wygraliśmy i to jest najważniejsze. Śląsk się postawił i walczył, nie mogliśmy odskoczyć na dużą liczbą punktów, ale kontrolowaliśmy wynik – komentował boiskowe wydarzenia Kamil Chanas.

Mecz Śląsk ze Stelmetem pokazał, że wrocławski zespół potencjał ma, ale droga na szczyt ligowej tabeli będzie długa i wyboista.  Zaczyna się już w grudniu, kiedy to WKS rozpocznie serię wyjazdowych spotkań przeciwko zespołom z górnej części tabeli.  Najpierw czego go jednak ostatni pojedynek we Wrocławiu w tym roku kalendarzowym – do stolicy Dolnego Śląska przyjeżdża 9-krotny mistrz kraju – Asseco Gdynia.

Błażej Organisty

WKS Śląsk Wrocław – Stelmet Zielona Góra 74:82 [20:22, 19:23, 17:21, 18:16]

Punkty dla Śląska: Kikowski 22 (3), Johnson 15 (10, Gibson 11 (3), Malesević 10, Sulima 8, Skibniewski 2, Hyży 2, Mroczek-Truskowski 2, Thompson 2, Gabiński

Punkty dla Stelmetu: Eyenga 20, Chanas 13 (1), Walker 13 (1), Cel 10 (1), Brackins 9 (2), Koszarek 8, Dragicević 6 (1), Sroka 3 (1), Kucharek, Hrycaniuk

Zdjęcia z meczu TUTAJ.



TRUDNY TEST Z EUROLIGOWCEM

W niedzielę o godzinie 20:00 w hali Orbita WKS Śląsk Wrocław podejmie obecnego Mistrza Polski – Stelmet Zielona Góra. Nasz przyszły rywal jest bardzo wymagający – nie dość, że ogrywa się w najlepszej lidze starego kontynentu – to w dodatku jest aktualnym liderem PLK.

Wrocławskich koszykarzy czeka próba sił, fot. Norbert Bohdziul



Stelmet w tym sezonie znów ma wysokie aspiracje, do których zalicza się, zdobycie kolejnego złota na krajowych parkietachPodopieczni Mihailo Uvalina nie rozpoczęli jednak rozgrywek tak, jak się tego po nich spodziewano.

Już w pierwszym swoim spotkaniu o Superpuchar Polski Stelmet musiał uznać wyższość Trefla Sopot przegrywając 71:76. Później, w  pierwszej kolejce TBL, minimalnie, po nerwowej dogrywce zielonogórzanie zdobyli 2 punkty w starciu z Kotwicą Kołobrzeg (73:70). Następnie zmierzyli się z Treflem w lidze rehabilitując się za porażkę w pucharze, lecz ponownie – ich wygrana nie była przekonująca (90:88).

Jak się okazało, nierówna forma Stelmetu musiała się w końcu zemścić. Ekipa uwazana za absolutnego faworyta rozgrywek w Polsce nie miała zbyt wiele do powiedzenia w Słupsku, gdzie przegrała z ekipą, którą w następnej kolejce pokonał Śląska – Energą Czarnymi Słupsk.

Porażka z „Czarnymi Panterami” rozwścieczyła zielonogórzan, którzy z takimi  zespołami jak AZS Koszalin i Rosa Radom, pokazali w końcu prawdziwe oblicze wygrywając różnicą 30-stu punktów!. Rozpędzonemu Stelmetowi w ostatniej kolejce, nie sprostał nawet bardzo silny w tegorocznych rozgrywkach, Anwil Włocławek, przegrywając 70:83.

Czy Christian Eyenga znów będzie skakał po głowach naszym zawodnikom, fot. Norbert Bohdziul



W Eurolidze Mistrz Polski nie radzi sobie już tak wyśmienicie. Po pierwszej rundzie spotkań ma na swoim koncie tylko jedno zwycięstwo i aż cztery porażki, zajmując piąte (przedostatnie) miejsce w tabeli grupy C.  Nie da się ukryć, że zielonogórzanie jak na razie zbierają frycowe w najlepszej lidze Europy. Dwa spotkania przegrali co prawda przygniatającą liczbą punktów (z Unicają i Bayernem), lecz w spotkaniach przeciwko Montepaschi (wygrana) czy zwłaszcza na terenie obecnego mistrza Olympiacosu, gdzie minimalne przegrana była raczej winą Stelmetu, aniżeli zasługą rywali, pozytywnie zaskoczyli.

Stelmet posiada szeroki i wyrównany skład, w którym każdy zawodnik wchodzący z ławki jest w stanie dziurawić kosze we wrocławskiej hali Orbita. Na ławce przyjezdnych zasiada liczne grono obecnych i byłych reprezentantów Polski: Adam Hrycaniuk, Kamil Chanas, Łukasz Koszarek czy też Przemysław Zamojski – ten ostatni to lider drużyny zdobywający średnio 18,5 pkt. na mecz (najwięcej w PLK). Nasi obrońcy powinni również zwrócić uwagę  na silnego skrzydłowego z Czarnogóry Vladimira Dragicevicia zdobywającego średnio 13,8 na mecz, jak i zawodnika z Kongo, byłego gracza NBA Christiana Eyengę, notującego 10,2 pkt w spotkaniu.

Wojskowi po trzech porażkach i tylu samych zwycięstwach zajmują siódme miejsce w lidze. „Trójkolorowym” zdecydowanie lepiej gra się przed własną publicznością, gdzie notują bilans 3 zwycięstw i tylko 1 przegranej.

- Na pewno będziemy się bardzo mocno bili. Stelmet przyjeżdża do nas na halę, więc będzie się musiał troszeczkę nagimnastykować. Będziemy walczyć i jestem przekonany, że jesteśmy w stanie wygrać to spotkanie. Niech Stelmet przyjedzie – sprawdzimy ich!- mówił przed spotkaniem Paweł Kikowski.

Oby koszykarze z Wrocławia przeciwstawili się zawodnikom z Zielonej Góry w większym stopniu, niż podczas przedsezonowego turnieju Tauron Basket Cup w Hali Stulecia, gzie przegrali w spotkaniu o trzecią lokatę aż 74:105.

Bilety można przez całą dobę nabywać na portalu kupbilet.pl, w siedzibie Klubu przy ul. Mieszczańskiej 11 w godzinach 10:00-17:00, a także we wszystkich salonach Empik we Wrocławiu oraz punktach STS.

Marcin Poręba


ZMIANA TERMINU MECZU ŚLĄSKA Z ASSECO GDYNIA

W związku z telewizyjnym meczem siatkarek Impelu Gwardii Wrocław informujemy, iż spotkanie ligowe WKS Śląsk Wrocław z Asseco Gdynia rozegrane zostanie w sobotę, 30 listopada o godzinie 19:30 w Hali Orbita, a nie ja wstępnie planowano w niedzielę, 1 grudnia. Za wszelkie niedogodności związane ze zmianą terminu meczu przepraszamy.

Jednocześnie informujemy, iż osoby, które nabyły już bilety na to starcie w pierwotnym terminie (tzn. 1 grudnia) będą oczywiście ze swoimi wejściówkami wpuszczone na spotkanie 30 listopada (sobota).

Bilety można nabywać jak zawsze za pośrednictwem strony internetowej kupbilet.pl, w siedzibie Klubu przy ul. Mieszczańskiej 11, a także we wszystkich punktach STS oraz salonach Empik we Wrocławiu.

Tabela

WKS Tabela