ŚLĄSK JAK PIĘŚCIARZ BEZ KOŃCZĄCEGO UDERZENIA

Koszykarze Śląska nie dali rady mistrzom Polski z Zielonej Góry przegrywając po zaciętym przez ponad 30 minut meczu 74:82. Ambitnie grający wrocławianie gonili Stelmet niemal przez całe spotkanie, lecz ciosu, który pozwoliłby im zbliżyć się na 1 kosz, zadać nie zdołali.

Paweł Kikowski znów był liderem Śląska, fot. Norbert Bohdziul



- Był to zacięty mecz, ponieważ do Wrocławia przyjechaliśmy bezpośrednio po trudnym spotkaniu z Bayernem Monachium. Najważniejsze jest samo zwycięstwo, nie styl jego osiągnięcia. Nie chcę mówić, że było to bardzo łatwe, ale prawie bez przerwy mieliśmy kontrolę nad meczem – słowaMihailo Uvalina, trenera przyjezdnych, doskonale odwzorowują to, co działo się na parkiecie podczas niedzielnego spotkania Śląska Wrocław przeciwko gościom z Zielonej Góry.

Wrocławianie nie pozwolili rywalom na zbudowanie wysokiej przewagi punktowej, raz nawet prowadzili przez moment dwoma punktami w drugiej kwarcie, ale kiedy tylko zmniejszali nieco dystans do przeciwnika, ten wzmacniał obronę, grał skuteczniej w ataku (50% z gry) i znów oddalał się na bardziej bezpieczną odległość.  Gospodarzom nie można odmówić woli walki i zaangażowania, ale mecz wygrała drużyna wyraźnie mocniejsza, lepiej przygotowana taktycznie i posiadająca w składzie bardziej efektywnych tego wieczoru zmienników.

Początek meczu był bardzo zacięty i wyrównany. Pierwszą kwartę Śląsk przegrał tylko dwoma punktami. Przedmeczowym kluczem do nawiązania równorzędnej walki z liderem Tauron Basket Ligi miała być obrona i Śląsk agresywną od samego początku postawą w defensywie pokazał, że to nie będzie łatwa przeprawa dla aktualnych mistrzów Polski. Bardzo dobrze w zawody wszedł Radosław Hyży, który dwoma przechwytami i udaną akcją pod koszem przeciwnika dał kolegom impuls i energię do boju. Znakomicie zaczął też Kikowski, który wziął na siebie ciężar gry. Pomimo tego, że szybko musiał na chwilę opuścić parkiet, a po powrocie grał z zabandażowaną głową, rzucił w pierwszej kwarcie osiem punktów. Po pierwszych 10 minutach Stelmet prowadził minimalnie, bo równo z końcową syreną trafił Erving Walker.

Kolejny świetny występ zaliczyły za to Cheerleaders Wrocław, fot. Norbert Bohdziul



Im dłużej trwało to spotkanie, tym wrocławianie nie mieli odpowiedzi w szczególności na zagrania Christiana Eyengi, który pokazał szeroki repertuar podkoszowych manewrów. Jedną z akcji skończył wsadem, czym przypomniał kryjącemu go przez większą część meczu Kikowskiemu, że koszykówki uczył się przecież w najlepszej lidze świata. Były zawodnik Cleveland Cavaliers, LA Lakers i Orlando Magic rzucił 20 punktów na prawie 90-procentowej skuteczności z gry. Eyenga świetnie grał także w obronie – trzy razy zablokował przeciwników, miał sześć zbiórek i dwa przechwyty – słowem, był MVP całego meczu.

Mimo świetnej gry skrzydłowego Stelmetu, Śląsk ciągle pozostawał w grze, choć przeżywał niemałe problemy w ataku. Ucichł Kikowski, a nikt inny nie specjalnie odważył się przejąć odpowiedzialności za wynik. Kikowskiemu (22 punkty – najwięcej w meczu) próbował pomóc tylko Dominique Johnson, który w trzeciej kwarcie zdobył dla Śląska 7 punktów z rzędu. Oprócz tego Śląsk starał się przenieść grę bliżej kosza, ale często nie potrafił zamienić dobrych pozycji na punkty, na co po meczu narzekał Krzysztof Sulima: - Nie trafialiśmy łatwych rzutów, ja sam spudłowałem 3 razy spod kosza. Brakowało nam konsekwencji i w ataki, i w obronie, gdzie zostawialiśmy strzelców na wolnych pozycjach.

DJ znów zaliczył efektowny wsad, fot. Norbert Bohdziul



Mecz rozgrywany był w szybkim tempie, szczególnie, gdy na parkiecie przebywał Danny Gibson i drugi rozgrywający Zielonej Góry, mierzący 173 cm, Erving Walker (13 punktów). Śląsk wciąż walczył i mocno się starał, ale starania to czasami za mało. Ewidentnie brakowało zawodnika podkoszowego, który mógłby zagrać kilka akcji jeden na jeden w trumnie. W poprzednich meczach próbował robić to chociażby Nikola Malesević, ale teraz taki wariant wykluczyło to, że pilnowali go wyżsi i fizycznie silniejsi od niego zawodnicy. Nie pomogło również 5 fauli Kevina Thompsona, który musiał zejść z boiska już w drugiej minucie trzeciej kwarty, w której to popełnił czwarte i piąte indywidualne przewinienie.

Na pomeczowej konferencji trener Lazić narzekał na kontuzje: – W ostatnim tygodniu mieliśmy na treningach prawdziwy szpital.

– Wygraliśmy i to jest najważniejsze. Śląsk się postawił i walczył, nie mogliśmy odskoczyć na dużą liczbą punktów, ale kontrolowaliśmy wynik – komentował boiskowe wydarzenia Kamil Chanas.

Mecz Śląsk ze Stelmetem pokazał, że wrocławski zespół potencjał ma, ale droga na szczyt ligowej tabeli będzie długa i wyboista.  Zaczyna się już w grudniu, kiedy to WKS rozpocznie serię wyjazdowych spotkań przeciwko zespołom z górnej części tabeli.  Najpierw czego go jednak ostatni pojedynek we Wrocławiu w tym roku kalendarzowym – do stolicy Dolnego Śląska przyjeżdża 9-krotny mistrz kraju – Asseco Gdynia.

Błażej Organisty

WKS Śląsk Wrocław – Stelmet Zielona Góra 74:82 [20:22, 19:23, 17:21, 18:16]

Punkty dla Śląska: Kikowski 22 (3), Johnson 15 (10, Gibson 11 (3), Malesević 10, Sulima 8, Skibniewski 2, Hyży 2, Mroczek-Truskowski 2, Thompson 2, Gabiński

Punkty dla Stelmetu: Eyenga 20, Chanas 13 (1), Walker 13 (1), Cel 10 (1), Brackins 9 (2), Koszarek 8, Dragicević 6 (1), Sroka 3 (1), Kucharek, Hrycaniuk

Zdjęcia z meczu TUTAJ.



Tabela

WKS Tabela