- Szczegóły
-
Opublikowano: sobota, 01, marzec 2014 11:43
Spokojny, rozsądny, otwarty na zawodników, choć wzorem był dla niego Admirał. Przedstawiamy pierwszą część wywiadu z trenerem Śląska Jerzym Chudeuszem. Rozmowa, która pozwoli bliżej poznać 55-letniego wrocławianina, uwielbiającego pomieszkiwać w namiocie.
Jeżeli mielibyśmy pokusić się o autoportret trenera Jerzego Chudeusza, to jakby wyglądał?
Wow, no to teraz mnie pan zaskoczył. Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że zawsze starałem się być trenerem wyrozumiałym, być bliżej zawodników, który nie jest typem… jakby to powiedzieć… bulteriera – człowieka i trenera, który chce trzymać zespół w maksymalnej, wojskowej dyscyplinie. To nigdy nie była moja dewiza. Zawsze uważałem, że ważny jest kontakt z zawodnikami i motywowanie ich, staranie wydobywania z nich najlepszych cech. Traktuję ich jak profesjonalistów. Skoro grają w koszykówkę, muszą kochać tę grę i robią to nie tylko dlatego, że jest to środek do życia, ale także sprawia im to przyjemność.
W trenerskiej karierze prowadził Pan wiele klubów. Który okres wspomina Pan najlepiej?
Tych klubów rzeczywiście było bardzo wiele i trudno mi wybrać, bo każdy z nich miał swoją własną specyfikę. Zawsze będę jednak powtarzał, że Śląsk jest klubem, który mnie ukształtował. Kiedyś jeszcze jako zawodnika – może z nie za długą karierą – później jako trenera. W Śląsku zdobywałem swoje szczyty. W mojej karierze było wiele przyjemnych chwil. Praca na Słowacji była bardzo fajna. Praca w Kołobrzegu, Przemyślu była przyjemnym okresem w moim życiu. Tak naprawdę z większości klubów odchodziłem z dobrymi wrażeniami. Bardzo miło wspominam też pierwszy klub poza Śląskiem, czyli Zieloną Górę.
Jerzy Chuduesz - jaki jest prywatnie, fot. Norbert Bohdziul
Jaki jest największy trenerski sukces Jerzego Chudeusza?
Czy ja wiem? Na przestrzeni tych dwudziestu kilku lat były różne etapy. Oczywiście, jako pierwszy trener początkowe sukcesy to miałem na pewno ze Śląskiem: trzecie miejsce w lidze, 3 albo 4 Puchary Polski, ćwierćfinał Pucharu Europy. Myślę, że sporym sukcesem był awans z Inowrocławiem do ekstraklasy. Kiedy przychodziłem do zespołu zajmowaliśmy chyba siódme miejsce. Myślę, że uratowanie Przemyśla, co było dość znane. W tamtych czasach, jeszcze w ekstralidze, skazywany był na pożarcie, a skończyliśmy tuż za playoffami. Nie mam jakichś spektakularnych osiągnięć. Jest kilka medali, ale to jako drugi trener, we współpracy z Panem trenerem Konieckim.
Skąd czerpie się inspiracje do prowadzenia treningów?
Ileś lat doświadczeń, ileś kontaktów z różnymi trenerami. Każdy w jakiś sposób buduje własną filozofię koszykówki. Inspiracją jest zespół, który się prowadzi. Co dwie głowy, to nie jedna i zawsze warto wykorzystywać i poznawać inne spojrzenia na koszykówkę, która jest oczywiście jedna, ale każdy trener inaczej na nią patrzy.
Jakiś wzór szkoleniowca? Od kogo uczył się Pan trenerskiego rzemiosła?
Jak kończyłem uczelnię, w tamtym czasie trener Andrzej Kuchar był ważną postacią w polskiej koszykówce. Był promotorem moich egzaminów trenerskich, pracy magisterskiej. To był ważny człowiek. Z Polskich trenerów na pewno jeszcze Arek Koniecki, który wywarł na mnie olbrzymie wręcz piętno, chociaż jesteśmy innymi typami trenerów. To byli moi profesorowie.
Byłem na wielu szkoleniach, jeździłem w dawnych czasach na konferencje trenerskie na zachód za własne, zarobione pieniądze i tam starałem się dokształcać i zdobywać co się dało. Miałem też okazję słuchać wykładów Ettore Messiny. Myślę, że to była postać bliska mojej filozofii.
Na jakie rzeczy podczas treningu zwraca Pan szczególną uwagę?
Przede wszystkim zawodnicy powinni być zaangażowani, skoncentrowani. Jestem zawsze na nich otwarty, jak to się mówi. Traktuję ich poważnie, uważam, że to oni przede wszystkim kreują zespół. Jasne, trener ma też swoje zadanie, ale nigdy nie stawiałem się przed zespołem.
Atak to najlepsza obrona, czy obrona to najlepszy atak?
To zależy, jaka jest konstrukcja zespołu, bo nie zawsze ma się na to wpływ. Trzeba zobaczyć, jak zespół wygląda i wtedy szukać, obserwować, co jest możliwe do zrobienia. Poznać cechy zawodników. Są zespoły, które są bardziej nastawione na ofensywę, inne są ukierunkowane na defensywę. Tu trzeba być bardzo elastycznym.
Defensywę łatwiej wpoić zawodnikom, którzy są dobrze dobrani charakterologicznie. Którzy mają charakter, bo żeby bronić, trzeba dużo energii, zaangażowania i serca. Oczywiście, przygotowanie motoryczne i te inne sprawy są istotne. Można powiedzieć, że obronę łatwiej uzyskać, ukształtować niż ofensywę, bo do ataku muszą być zawodnicy, którzy są utalentowani w tym kierunku. Zatem to wszystko zależy od tego, jak jest złożony zespół.
A co ceni się najbardziej u zawodników? To są właśnie umiejętności defensywne?
Tu trzeba wrócić znowu do podstaw. Koszykówka polega na zdobywaniu punktów i robieniu wszystkiego, żeby przeciwnik zdobył ich jak najmniej. To zbilansowana gra. Tego przymiotnika używa się często, gdy mowa o ataku. Musi być gra do środka i na zewnątrz, muszą być zagrożenia i w polu trzech sekund, i na obwodzie. I tak samo jest z defensywą. Zawsze znajdzie się w drużynie zawodnik, który jest słabszym obrońcą i wtedy trzeba szukać odpowiednich systemów, dzięki którym można go schować, że tak powiem po zawodowemu. I to jest istota całej tej gry.
Jerzy Chudeusz choć spokojny, potrafi zareagować impulsywnie, fot. Agencja Gazeta
Ma Pan ulubioną drużynę, grającą w NBA lub którejś z europejskich lig?
NBA? Kiedyś jak najbardziej. Za czasów dawniejszych było to San Antonio Spurs. Oczywiście Chicago Bulls z tych najlepszych okresów, ale ich to chyba uwielbiali wszyscy. Teraz, powiem panu szczerze, NBA oglądam, interesuję się, ale dopiero od playoffów, bo sezon zasadniczy to nie za bardzo. W Europie Euroliga jest fantastycznym polem, które trzeba oglądać i obserwować, szukać nowych trendów, ale tu nie mam jednego ulubionego zespołu.
Ulubiony koszykarz w historii to…
Uhu, jest ich naprawdę wielu, wielu, bardzo wielu.
Może 3 przykłady?
To może tak trochę z różnych sfer. Z tego wielkiego basketu, enbiejowskiego, no to David Robinson był dla mnie graczem, który w tamtych czasach był niezwykle poważnym zawodowcem, który mi imponował i był dla mnie wzorcem. To na pewno. Wśród europejskich graczy? Naprawdę było ich wielu, ale żeby to było świeższe dzisiejszym czasom, to podam przykłady zawodników, którzy kreują grę. Może nie będę w tym oryginalny, ale myślę tu o graczach, takich jak Dimitris Diamantidis, Juan Carlos Navarro. To są koszykarze ze szczytów, którzy na swoich pozycji wyróżniają się. Gracze obwodowi kreują podkoszowych i za to ich cenię.
Wiemy już, jakim jest Pan trenerem. A jakim człowiekiem jest Jerzy Chudeusz na co dzień?
Nie…no co mam panu powiedzieć? Spokojnym, rozsądnym, który stara się ważyć wszystkie sprawy. Nigdy nie podejmuję decyzji ad hoc. Myślę, że w skrócie można mnie tak opisać.
Co robi Pan w przerwach od koszykówki? Jakie są sposoby spędzania wolnego czasu?
Wiele lat spędziłem w różnych miastach, w różnych klubach. Ostatnio jak sobie liczyliśmy z małżonką wyszło, że 10 lat mnie w domu nie było, a to szmat czasu. Teraz trzeba odnaleźć te stracone lata. Także dom, rodzina to rzeczy najistotniejsze. Oczywiście, dawniej w każdej wolnej chwili staraliśmy się z rodziną podróżować, coś zobaczyć. Nie było tego aż tak bardzo wiele, ale były to najprzyjemniejsze chwile.
Dokąd wyjeżdżacie na wakacje?
Dawno temu bardzo lubiliśmy jeździć na Półwysep Helski. Bardzo dużo używaliśmy turystyki namiotowo-przyczepowej. Trochę pływałem na windsurfingu w Zatoce Puckiej. To było wymarzone miejsce, zresztą dalej jest. Zimą wyjeżdżaliśmy rzadziej, ale zdarzały się wypady na narty. To jednak zawsze są aktywne wakacje. Jak jest to południe Europy, wtedy jakieś zwiedzanie. Nie lubię za to spędzać biernie wolnego czasu, bez ruchu.
Południe Europy? Lubi Pan tamtejszą kuchnię?
Zdecydowanie uwielbiam makarony, lasagne, kuchnię śródziemnomorską. (Rozlega się szczekanie.) Ojej, bo to mój pies zaszalał trochę…
Jakiego ma Pan psa?
A, ze schroniska, wilczurowaty, podobno owczarek belgijski, ale tak nie do końca.
Jak się wabi?
Fadosław, tak go córka nazwała.
Gdyby miał Pan wybrać wymarzone miasto do pracy, to które?
Nie, no to zawsze Wrocław, poza dyskusją. Zdecydowanie Wrocław.
Dlaczego? Jakie miejsca najbardziej lubi Pan we Wrocławiu?
Nie będę tu znów wielce oryginalną osobą. Myślę, że każdy wrocławianin ma to w sobie – jest to Rynek naszego Starego Miasta. Zawsze jak wpadałem do domu na jakiś czas, starałem się z żoną wybrać na starówkę, żeby poczuć klimat Wrocławia. To, że moje rodzinne miasto, gdzie się urodziłem, jest piękne to oczywiste. Ale ten klimat otwartego miasta, które każdego przyjmie jest niepowtarzalny. Każdy jest w stanie poczuć się w nim dobrze. Wrocław jest miastem przyjaznym dla ludzi, dlatego tu się tak przyjemnie żyje.
Rozmawiał Błażej Organisty