- Szczegóły
-
Opublikowano: niedziela, 02, luty 2014 11:30
W dramatycznym, zakończonym po dwóch dogrywkach meczu, Śląsk Wrocław przegrał z Rosą Radom 88:90. Głośny doping wypełniających po brzegi Halę Orbita kibiców, walka o każdy centymetr parkietu, emocje do ostatnich sekund – wszystko, czego oczekujemy od koszykówki można było znaleźć w sobotnim spotkaniu we Wrocławiu. Zabrakło tylko zwycięstwa Śląska…
Paul Miller nie trafił w końcówce waznych rzutów wolnych, fot. Norbert Bohdziul
Zwycięstwa, którego nie zapowiadały już początkowe minuty spotkania. Na pierwszy celny rzut do kosza, zawodnicy gospodarzy potrzebowali aż siedmiu prób i po spektakularnym początku Jakuba Dłoniaka, WKS przegrywał 0:8 Trójkolorowi odpowiedzieli jednak serią 11:0 i minimalnie prowadzili na koniec pierwszej kwarty. W drugich 10-ciu minutach, dzięki dobrej współpracy duetu Gibson- Miller, przewaga na chwilę urosła nawet do 6 punktów. Rosa nie pozwoliła uciec gospodarzom – dzięki skuteczności młodego Damiana Jeszke, wygrała tę kwartę i do przerwy na tablicy widniał remis po 39.
- To był bardzo trudny mecz, dwóch równych drużyn. Gratuluje trenerom Śląska, bo teraz jest to dużo lepszy zespół, niż ten, który przyjechał do Radomia w pierwszej rundzie. Wtedy wygraliśmy łatwo, dziś tak nie było, spodziewaliśmy się tego – mówił po spotkaniu Wojciech Kamiński, trener Rosy.
Po zmianie stron gra Śląska wyglądała gorzej. Gra w ataku opierała się niemal wyłącznie na Dannym Gibsonie, co mimo dobrej gry wrocławskiej „10”, nie było wystarczającą bronią na skutecznych radomian. Gracze gości mieli dużo okazji z linii rzutów wolnych, po wielu, wynikających z błędów w obronie, faulach Wojskowych. Lepiej zaczął grać Kirk Archibeque i przewaga Rosy urosła na moment nawet do 10 oczek.
- Jestem rozczarowany. Pozwoliliśmy Rosie na zbyt wiele, na dużo łatwych punktów, daliśmy się im rozpędzić. Musieliśmy gonić wynik, co kosztowało dużo energii. Rosa okazała się twardsza w końcówce, pokazała siłę charakteru. Sezon się nie skończył, wierzę w postęp tej drużyny, w każdym spotkaniu będziemy walczyć o zwycięstwo – skomentował Jerzy Chudeusz, szkoleniowiec WKS-u.
Ostatnią ćwiartkę Śląsk zaczął od efektownej pogoni za wynikiem. Sygnał do ataku dał niewidoczny do tej Johnson, najpierw popisując się efektownym wsadem, a potem trafiając za 3. Po chwili jego wyczyn skopiował Gibson, punkty dokładał kolejny Amerykanin- Miller i Śląsk szybko odzyskał kontakt punktowy. Dwie „trójki” Łukasza Majewskiego i nieskuteczne rzuty osobiste wrocławian spowodowały jednak, że na 10 sekund przed końcem, przy remisie, Rosa miała piłkę i szansę na zakończenie meczu. Kamil Łączyński nie trafił zza łuku, co oznaczało pierwszą w tym sezonie dogrywkę w Orbicie. Na drugą nie musieliśmy długo czekać…
Koncertowa gra Danny Gibsona to było za mało, fot. Norbert Bohdziul
- Świetna walka, dla takich spotkań warto promować polską koszykówkę. Zagrały dwie równe, mocne drużyny, bardzo ważne zwycięstwo dla nas. Byliśmy super przygotowani i mimo głupot, które zrobiliśmy w III i IV kwarcie, pozwalając Śląskowi nas dogonić, zdołaliśmy wygrać, bardzo się cieszę – komentował Łukasz Majewski, trafiający kluczowe rzuty w końcówce.
W dogrywce nie mógł wziąć udziału zdobywca 17 oczek, Kirk Archibeque (5 przewinień). Bez swojego najlepszego centra, goście częściej rzucali z dystansu i grali po obwodzie. Śląsk nie pozostawał dłużny. „Trójkami” wymienili się Gibson i Majewski. W końcówce prosty błąd popełnił Robert Skibniewski, przekraczając linię końcową, z dystansu nie trafił Gibson i to znów Rosa miała ostatnia akcję, mogącą przesądzić o wyniku. Tym razem z trudnej pozycji nie trafił jednak Witka i pierwszy raz w tym sezonie Tauron Basket Ligi mogliśmy być świadkami drugiej dogrywki w meczu.
Kolejne 5 minut to dalszy ciąg rywalizacji na obwodzie. Tym razem trafiali Majewski dla Rosy i Johnson dla Śląska. Po kilku minutach ciężar zdobywania punktów przeniósł się jednak z linii 6,75m, na linię rzutów wolnych. To było kluczowe dla losów meczu. W rzutach dystansowych wrocławianie dotrzymywali kroku gościom, ale rzuty osobiste lepiej wykonywali podopieczni Wojciecha Kamińskiego.
W ostatnich sekundach raz jedna, raz druga drużyna wykonywała „wolne”. W Śląsku mylili się: Gibson (5/6 „za 1” w dogrywce), Miller (6/10), Hyży (1/2) i Kikowski, który będąc faulowany przy rzucie trzypunktowym miał szansę zdobyć aż 3 oczka doprowadzając do remisu, ale jemu również raz zadrżała ręka. Ekipa Rosy lepiej radziła sobie z rzutami za1 punkt. Najczęściej taką szansę miał rozgrywający Lucious. Na 3 sekundy do końca wolne wykonywał Dłoniak. Pierwszy trafił, przewaga radomian urosła do dwóch punktów, ale drugi spudłował. Piłkę zebrał Miller i… jego długie podanie w kierunku Gibsona przechwycił Adams. Tak zakończył się ten mecz, Śląsk nie miał szansy oddać ostatniego rzutu, przegraliśmy 88:90.
- To duży zawód dla nas, zdecydowały rzuty wolne, ja sam słabo je wykonywałem, a miałem sporo okazji. Obie drużyny zagrały twardo, to był wyrównany bój, nie zagraliśmy wystarczająco dobrze- powiedział Paul Miller, zdobywca 20 punktów dla Śląska w tym meczu.
Kolejne ligowe spotkanie Śląsk rozegra 15 lutego w Zielonej Górze, z mistrzem Polski Stelmetem. By marzyć jeszcze o pierwszej szóstce, trzeba walczyć o zwycięstwo nawet tam. Wcześniej, w weekend 8-9 lutego, Final Four Intermarche Basket Cup w Hali Orbita. Półfinałowy rywal Śląska nie jest jeszcze znany. Mecz z Anwilem lub Czarnymi Słupsk, w sobotę o 20:00.
Jędrzej Rybak
WKS Śląsk Wrocław – Rosa Radom 88:90 (16:15, 23:24, 12:19, 17:10, dogr.: 7:7, 13:15)
Punkty dla Śląska: Gibson 29 (4), Miller 20, Johnson 10 (2), Kikowski 8 (2), Hyży 7, Malesević 5, Parzeński 5 (1), Sulima 2, Skibniewski 2, Gabiński
Punkty dla Rosy: Archibeque 17, Dłoniak 16 (3), Lucious 15 (1), Majewski 15 (3), Jeszke 10, Łączyński 6 (1), Witka 5 (1), Adams 4, Radke 2, Zalewski