Otmuchów zdmuchnięty z parkietu
- Szczegóły
- Opublikowano: sobota, 07, styczeń 2017 12:35
Choć spotkanie rozpoczęło się od celnej trójki Wojtka Jakubiaka już w pierwszej akcji, początkowe dziesięć minut nie było dla Wojskowych udane. Na szczęście nie było też takie dla przyjezdnych - przez następne niemal osiem minut obie drużyny dały popis nieskuteczności marnując akcję za akcją. Gospodarze sprawiali wrażenie lekko zbyt pewnych siebie, grali dużo indywidualnych akcji w izolacji czy na dystansie. Różnica umiejętności dzieląca oba zespoły sprawiała jednak, że i goście nie byli w stanie zdziałać w ataku zbyt wiele. Gra rozruszała się dopiero pod koniec pierwszej kwarty. Wówczas na parkiecie po długiej absencji spowodowanej kontuzją kostki pojawił się Dominik Wilczek. Utalentowany rzucający po raz pierwszy w tym sezonie wystąpił w barwach Śląska i od razu dał poznać się z dobrej strony. Chwilę po pojawieniu się na placu gry zaliczył efektowny przechwyt i w ostatniej przed syreną akcji zapewnił swojej drużynie prowadzenie 10:8.
Druga część meczu ustawiła jego pozostały przebieg. Po bardzo słabej ofensywnie pierwszej kwarcie, w drugiej atak funkcjonował jak z nut. W nim wyróżniał się przede wszystkim Mateusz Stawiak – skrzydłowy zdobył 9 punktów z rzędu, w międzyczasie efektownie pakując piłkę do kosza. Rywale przez całe 10 minut zdobyli tylko jedno oczko więcej w porównaniu do pierwszej kwarty. Pod ich koszem kolejne punkty dokładali za to Aleksander Dziewa czy Tomasz Żeleźniak, rezultatem czego było wygranie drugiej części gry aż 25 punktami!
Druga połowa spotkania była w zasadzie formalnością. Otmuchowanie byli pogodzeni z porażką, starali się jednak wycisnąć z meczu jak najwięcej. Trafili kilka trójek, ale problem ze sforsowaniem dobrze funkcjonującej defensywy WKS-u był nie do przejścia. W efekcie goście w całym meczu mieli tylko 7 asyst, gdy po stronie wrocławian było ich aż 22. Trójkolorowi grali swobodnie i z polotem. Pokaz wsadów urządzili sobie Mateusz Stawiak, Maciej Krakowczyk i Tomasz Żeleźniak. Cała trójka dołożyła kolejne oczka do dorobku punktowego Śląska, wsadzając piłkę do kosza efektownymi tomahawkami. I tak, pod znakiem pewnej i widowiskowej gry minęło kolejne dwadzieścia minut, a w tabeli, przy ilości zwycięstw Śląska w tym sezonie pojawiła się 15-stka.
- Ta nieskuteczność w pierwszej kwarcie mogła wynikać z tego, że nie graliśmy od dosyć dawna. Ostatni mecz był z Rawiczem, a później trzy tygodnie bez żadnych spotkań, same treningi, a tam też zbyt dużo 5 na 5 nie graliśmy, skupialiśmy się na obronie, odcięciach, pomocy, indywidualnych zadaniach. Być może potrzebowaliśmy trochę czasu żeby się rozkręcić. Zagrałem dzisiaj 11 minut, myślę, że z czasem będzie więcej, ale trzeba też stopniowo dozować te występy żeby się nie przemęczyć, bo to jest dopiero okres wprowadzania do treningów, do meczów. Zacząłem trenować po świętach, powoli wracam do grania, cieszę się, że zacząłem się ruszać i z każdym tygodniem powinno być coraz lepiej. A najbliższy mecz na pewno będzie cięższy niż dzisiejszy, Jelenia Góra to znacznie lepszy przeciwnik. Powinniśmy wygrać, ale musimy wejść w spotkanie lepiej niż dzisiaj – mówił autor 11 punktów z ławki, Dominik Wilczek.
Piątkowe zwycięstwo nie dość, że zostało odniesione z przewagą 47 punktów, to jeszcze z wykorzystaniem niewielkiego nakładu sił. Czas gry był rozłożony na wielu zawodników i bardzo równomierny, dzięki czemu najprawdopodobniej udało się zaoszczędzić sporo energii na mecz z Sudetami Jelenia Góra. Choć pierwsze, wyjazdowe starcie z naszym najbliższym rywalem wygraliśmy pewnie, to nie było jednostronne i obfitowało w emocje. Tak samo powinno być i jutro – miejmy nadzieje, że w niedzielny wieczór będziemy cieszyć się z już 16 w tym sezonie zwycięstwa! Hej Śląsk!
Adrian Łysek