Pot, krew i czternaste zwycięstwo!
- Szczegóły
- Opublikowano: poniedziałek, 19, grudzień 2016 09:56
Takiego scenariusza w tym sezonie jeszcze nie mieliśmy. Ostatnie w tym roku, wyjazdowe starcie z Rawią Rawicz miało w sobie wszystko – olbrzymie emocje, zmiany prowadzenia, szaloną końcówkę i rzut dający zwycięstwo. Na sekundę przed końcową syreną przy stanie 77:77 oddał go kapitan Śląska Wojciech Jakubiak. Gospodarzom na zagranie akcji zostało 0.3 sekundy, trafili oni jeszcze do naszego kosza ale już po czasie i tym samym czternaste zwycięstwo w sezonie stało się faktem.
Na przedświąteczny mecz w naszej drużynie zaszły istotne zmiany kadrowe. We Wrocławiu zostali Mateusz Bortliczek i Michał Sasik. Do składu po kontuzji powrócił za to Mateusz Stawiak, a dodatkowo po raz pierwszy do dyspozycji trenerów był nowy nabytek Trójkolorowych, Michał Musijowski.
Rawiczanie rozpoczęli mecz fenomenalnie. Już po jednym podaniu w pierwszej akcji trafili trójkę, a po chwili na tablicy wyników widniał już wynik 8:0. Trenerzy Tomczyk i Krzykała zmuszeni byli wziąć czas. Ten ocucił nieco gości, którzy zaczęli wreszcie punktować. Gołym okiem widoczny był jednak problem w rozegraniu. Wrocławianie z wielkim trudem forsowali pierwszą linię obrony rawiczan, którzy grali bardzo wysoko i agresywnie. Gdy już udawało przedostać się bliżej kosza, tworzyła się przestrzeń do gry. Niezwykle efektownie wykorzystał ją Aleksander Dziewa dwukrotnie pakując piłkę do obręczy nad obrońcą. W międzyczasie swój debiut w barwach nowej drużyny zaliczył Michał Musijowski. Liderem bezsprzecznie był jednak Wojciech Jakubiak. Kapitan miał duży udział w serialu punktowym 12-0, którym wrocławianie zakończyli pierwszą kwartę.
Druga część gry wyglądała podobnie do pierwszej. Mimo dobrych statystyk, gra gości nie wyglądała najlepiej. Poza problemami w rozegraniu, pojawiły się kłopoty w defensywie. Starannie grane picki rawiczan skutkowały brakiem możliwości szybkiej rotacji w obronie i otwartymi pozycjami. Niemal każda taka sytuacja była bezlitośnie wykorzystywana przez gospodarzy i zamieniana na punkty. W barwach Śląska ponownie na parkiecie pojawił się Michał Musijowski. Rozgrywający wyróżniał się doświadczeniem, wyrachowaniem i wniósł dużo ożywienia do gry Trójkolorowych. Scenariusz akcja za akcję poskutkował prowadzeniem gości 42:40 do przerwy.
Gospodarze na trzecią kwartę wyszli niezwykle zmotywowani i zdominowali przebieg wydarzeń na parkiecie. Ich gra zarówno w obronie jak i ataku była bardzo skuteczna. Wojskowi mieli olbrzymie problemy z konstruowaniem akcji i wykorzystywaniem przestrzeni, a w defensywie popełniali mnóstwo fauli. Poza pojedynczymi przebłyskami nie byli w stanie znaleźć recepty na grę Rawii. W rezultacie nasi rywale trzecią część gry wygrali 22:14 i wchodząc w czwartą kwartę to Trójkolorowi zmuszeni byli gonić wynik.
Podczas ostatnich dziesięciu minut prowadzenie przechodziło z rąk do rąk. Żadna z drużyn nie była w stanie odskoczyć od drugiej na bezpieczną przewagę kilku punktów. Walka na parkiecie była tak zaciekła, że aż polała się krew – jeden z zawodników Rawii został pechowo uderzony w twarz i doznał złamania nosa. Na 40 sekund przed końcem przy stanie 77:77 piłka była w posiadaniu Śląska. Wrocławianie po kilkunastu sekundach nie wypracowali sobie jednak otwartej pozycji rzutowej i Jakub Musiał zmuszony był rzucać zza łuku pod presją rywala. Piłka nie wpadła do kosza i zebrali ją Rawiczanie, którzy na szczęście gości fatalnie stracili piłkę w kontrze. Ostatnia akcja należała do Trójkolorowych. Osiem sekund przed końcową syreną zasłonę na szczycie dla Michała Musijowskiego postawił Aleksander Dziewa, rozgrywający odegrał do Wojtka Jakubiaka. Ten skrócił dystans mijając jednego z obrońców i rzucił z sześciu metrów przez ręce pozostałych defensorów. Trafił. Cała ławka rezerwowych rzuciła się na kapitana drużyny, by świętować zwycięstwo. Sędziowie uspokoili jednak atmosferę i nakazali rozegranie ostatniej akcji, na co gospodarze mieli 0.3 sekundy. Zawodnicy Rawii dograli piłkę zza linii bocznej w pole trzech sekund, zdołali skierować ją do kosza ale punkty nie zostały zaliczone. Po drodze dotknął jej jeszcze Tomasz Żeleźniak i czas przeznaczony na rozegranie akcji minął. Wrocławianie mogli cieszyć się z ostatniego w tym roku, przedświątecznego zwycięstwa.
- Takie wygrane najlepiej smakują, tym bardziej, że to był ostatni mecz przed świętami więc pojedziemy do domów w dobrych humorach. Mieliśmy dzisiaj problem z przebiciem się przez pierwszą linię defensywy rywala. Rawicz nas nie zaskoczył, bo trenerzy mówili nam, że wyjdą agresywnie, wyjdą po to żeby wygrać ten mecz i zepsuć nam te święta, ale na szczęście się im nie udało. Bardzo dobrze należy też ocenić występ Michała. Dwanaście asyst w dwadzieścia trzy minuty, trzeba ocenić go na pięć z plusem. Nie miał problemu z wpasowaniem się w nasz styl gry, z nowymi zagrywkami, wszystko układa się bardzo dobrze. Teraz trzeba zjeść dużo pierogów, wypić dobry barszcz i cieszyć się, że w przypadku niektórych nawet po kilku miesiącach spotkamy się ze swoimi rodzinami – powiedział autor zwycięskiego rzutu.
Był on bezsprzecznie najważniejszą postacią wczorajszego meczu. Poza 22 zdobytymi punktami, 5 trójkami i zwycięskim rzutem brał na siebie ciężar gry w najtrudniejszych momentach. Na wyróżnienie zasługuje też Michał Musijowski, który w niespełna 24 minuty gry zanotował aż 12 asyst i potwierdził, że pozyskanie go będzie dla Śląska wielkim wzmocnieniem. Swoje zadanie wykonali Mateusz Stawiak (11 punktów), Mikołaj Ratajczak (9 punktów) czy Tomasz Żeleźniak (8 punktów). Aleksandrowi Dziewie zabrakło jednego oczka do double-double (9 punktów, 10 zbiórek). Nie był to natomiast dzień Jakuba Musiała, który trafił tylko 3 z 12 prób z gry.
W tej kolejce porażkę w grupie A poniosła Decka Pelplin, co oznacza, że koszykarze Śląska są jedyną niepokonaną ekipą w całej II lidze. Przed nimi teraz zasłużony, świąteczny odpoczynek. Do treningów wrócą tuż po świętach, a następne batalie o ligowe punkty stoczą w pierwszy weekend stycznia. W piątek, święto Trzech Króli podejmą w Kosynierce MKS Otmuchów. Dwa dni później, również na własnym parkiecie zmierzą się z Sudetami Jelenia Góra. Hej Śląsk!
Adrian Łysek